Zaczynamy 27 czerwca 2015. Naszą drogę przez Rosję, Kazachstan i Kirgistan opiszę innym razem. W skrócie jest to pełna przygód przeprawa przez kazachskie stepy, Morze Aralskie, góry Tien Shan, trwająca ponad 2 tygodnie. Naszą opowieść zacznę przy bramie do Chin. Otóż jest 14 lipca 2015 roku. Brama przed nami. Zamknięta oczywiście.
Większość krajów w których byliśmy ma granice z grubsza podobne do siebie. W Chinach jest inaczej, Najpierw po pokonaniu ok 5 km ziemi niczyjej dotarliśmy do zamkniętej bramy, za którą kręciło się kilku skośnookich żołnierzy.
Tutaj czekaliśmy blisko godzinę na miłą przewodniczkę w kapeluszu, wielkości połowy jej całej, która wydała kilka krótkich poleceń i żołnierze bramę otworzyli.
Następnym celem był posterunek graniczny oddalony o ok 5 km, na którym sprawdzono nasze paszporty, obejrzano samochody i prześwietlono wyrywkowo kilka toreb. Bardzo sprawnie to poszło. Potem 100 km strefy buforowej i kolejne przejście graniczne, kolejne prześwietlenia toreb, mierzenie gorączki i mega konsternacja pograniczników – w ich dokumentach nie ma rubryki dla turystów docierających tutaj samochodami.
Do wyboru jest tylko pociąg, statek i samolot.
Jesteśmy w Chinach – 16 lipca
Chiny przywitały nas 40-to stopniowym upałem, kontrolą naszej własnej temperatury na granicy i niesamowitym gwarem i rozgardiaszem na ulicach. Dzisiaj trzeba zdać egzaminy na prawo jazdy i zarejestrować samochody. Skomplikowana i czasochłonna procedura, dosłownie cały dzień na schodzi. Dobrze, że tylko kierowcy. Reszta ma fajrant w centrum Kashgaru.
Najciekawsze w tej części Chin jest to, że żyją w niej głównie Ujgurowie, czyli ludność poniekąd arabska. Zwróćcie uwagę na znaki na drogowskazie poniżej:
Samo miasto jest okazałe, pełne elektrycznych skuterków, policji obserwującej każdego czujnie i ludzi mówiących po arabsku (udało mi się dogadać w tym języku, po chińsku umiem się tylko przywitać).
Na głównym placu poza Mao, można zobaczyć roślinne pawie i fontanny.
Na stacji benzynowej nie wiadomo co tankować: dystrybutor poniżej podobno nalewa olej napędowy.
Pamir – Karakorum Highway
Dzisiaj rano ruszyliśmy z Kashgaru w stronę gór Pamir – zaraz za miastem wjechaliśmy na słynną drogę Karakorum Higway, będącą najwyżej położoną, międzynarodową drogą na świecie. Droga łączy Chiny z Pakistanem i wspina się miejscami na ponad 4600 m n.p.m.
Trasa jest wciąż intensywnie modernizowana, a rozmach wiaduktów i mostów budowanych w wielu miejscach na raz robi niesamowite wrażenie. Prace są niestety mocno uciążliwe, bo objazdy wytyczono na szutrowych odcinkach, gdzie pędzące ciężarówki dosłownie kasują widoczność pyłem i kurzem.
W końcu jednak mijamy roboty modernizacyjne i podziwiamy niesamowite szczyty Pamiru, sięgające prawie 8 km.
Docieramy do zalewowego jeziora położonego na wysokości ponad 3000 m n.p.m. otoczonego wydmami! Niesamowite połączenie. Piasek jest tutaj przynoszony przez wiatr z pustyni Taklamakan.
Mijamy kolejne szczyty: Kongur (7719m), Muztagh Ata (7546 m) podobno przy dobrej pogodzie widać stąd słynne K2 (8611 m).
Docieramy do słynnego jeziora Karakul. Jezioro otoczone jest górami i położone jest na 3600 m n.p.m.
Potem rozpoczyna się wspinaczka na ponad 4000 m. Trzeba przekroczyć przełęcz której nazwy nie umiem powtórzyć, a co dopiero napisać. Prawdziwy wyczyn dla samochodów. Szczególnie tych bez turbodoładowania. 6,5 litrowe V8 kopci tutaj jak parowóz, ale poza tym daje radę.
W końcu wspinaczka się kończy i zjeżdżamy długim zjazdem do miasta Tashkurgan, zamieszkanego prawie wyłącznie przez ludność Tadżycką. Stąd właściwie rzut beretem jest do Tadżykistanu (20 km), Afganistanu (70 km), Pakistanu (81 km) i dwa rzuty beretem do Indii (300 km).
W miasteczku załatwiamy zgody na przejazd pasem przygranicznym na jutro i wracamy się kilka km zrobić obóz.
Pamir – wzdłuż Pakistanu i Indii
Kolejny dzień prowadzi nas górami Pamir przez piękną okolicę. Blisko stąd do Pakistanu i Indii, chociaż z tymi drugimi Chiny toczą spory terytorialne od ponad 50 lat i przekroczenie granicy nie jest właściwie możliwe.
Trasa wiła się na wysokości oscylującej wokół 3000 m n.p.m. praktycznie cały czas obok rzek Tashenkuergan i Yarkand. Czasami półki skalne były tak niskie, że Toyota Marcina i Iveco Tomka ledwo się mieściły. 350 km tej drogi pokonaliśmy przez cały dzień. Pod koniec dnia udaliśmy się do miasta Zepu. Znowu hotel, trochę ich za dużo, ale przynajmniej mogę wkleić tutaj kilka fotek.
Taklamakan – wielka piaskownica
Wielu z nas pustynia kojarzy się z oceanem piasku, niekończącymi się wydmami i upałem. Sahara, którą przemierzyliśmy wielokrotnie, zupełnie taka nie jest. Piasek oczywiście jest, ale więcej znajdziecie tam kamieni, upał się zdarza, ale w nocy zwykle jest chłodno, wydmy – też bywają, ale raz kiedyś…Taklamakan natomiast w 100% wyczerpuje oczekiwania, to niekończący się erg, z wydmami sięgającymi kilkuset metrów wysokości, piaskownica rozciągająca się na powierzchni bliskiej powierzchni Polski i upałem, koszmarnym upałem. Nam się udało zaobserwować 51 stopni.
Noc dała trochę wytchnienia – za to sam nocleg na pustyni – niezapomniany. Poniżej galeria z kilkoma zdjęciami z największej pustyni piaszczystej w Azji oraz przylegającego do niej miasta – Hotanu.
Śpiewające wydmy
Śpiewające wydmy – grunt to dobra historyjka. Pustynne tereny na całym świecie, mają to do siebie, że wiatr powoduje na nich niezłe zamieszanie. Podczas silnego wiatru widoczność spada do zera, a jeśli w pobliżu jest dość piasku, zaczyna on wydawać specyficzne dźwięki. Jest to bardziej wycie niż śpiewanie, ale niech tam będzie chińczykom, że akurat u nich wydmy śpiewają. Tak dzieje się w Afryce, Amerykach, Australii i w Azji. Zjawisko jest dosyć rzadkie, ja miałem okazję słyszeć to raz – podczas piaskowej burzy w Mauretanii.
Dlatego uśmialiśmy się setnie czytając o polskiej wyprawie która jedzie do Chin nagrywać śpiew wydm – oczywiście jako pierwsza z Polski samochodem, praktycznie 2 dni przed dotarciem do tego miejsca naszej ekipy – dziesięcioma samochodami.
Wielki Mur Chiński
Dzisiaj dotarliśmy do Wielkiego Muru, udało nam się dotrzeć do niego samochodami, tak jak obiecywaliśmy – nie do parkingu niedaleko – do samego muru, tak blisko, że moglibyśmy w niego wjechać.
Zrobiliśmy sobie obóz obok muru, a niektórzy z nas spali na podłodze w jednej ze strażnic.
Wielki Mur wciąż ma imponujące rozmiary – prawie 2400 km długości (z pierwotnych 7600 km w czasach największej świetności). Mur podobno nie do końca służył do obrony terytorium chinkiego, jego główną rolą było nie dopuszczenie do migracji ludności na terytoria poza murem.
Poniżej kilkanaście zdjęć:
Danxia – Tęczowe Góry
Sława Tęczowych gór w Danxia dotarła do mnie już dobrych kilka lat temu. Planując wyprawę do Chin, wpisałem je na listę „must see” – i w końcu są w zasięgu wzroku. Może trochę szkoda, że jak większość atrakcji turystycznych w Chinach są mocno skomercjalizowane i nie ma opcji, żeby zobaczyć je z samochodu terenowego, ale i tak warto. Podobno najpiękniejsze są po deszczu, ale tego zjawiska nie doświadczyliśmy w Chinach jeszcze ani razu. Podziwiajcie:
Groty Maijishan
Groty Maijishan po prostu zapierają dech w piersiach. Skalne komory, w których kiedyś oddawano się modlitwom, a aktualnie można obejrzeć wizerunki Buddy, wykuto w prawie pionowej ścianie skalnej, wysokiej na kilkaset metrów. Do samych grot można dostać się idąc po betonowych schodach i podestach, ale nawet teraz sprawia to takie wrażenie, że niektórzy z nas musieli po prostu zrezygnować z przejścia. Jest wysoko, czuje się przestrzeń, a podesty drżą, kiedy idą po nich dziesiątki, a może i setki odwiedzających na raz.
Do samej świętej góry można dostać się pieszo, jak ma się odpowiednią kondycję lub busikiem, a potem np konno. Niektórzy z nas wstali rano i wjechali tam samochodami, zanim do pracy przyszła ochrona. Kto rano wstaje… – wiadomo. Spaliśmy 2 km od świętej góry, więc daleko nie było.
Przejście całej trasy po podestach i schodach wymagało sporo wysiłku, szczególnie, że było bardzo ciepło. Na szczęście na samej ścianie mocno wieje, więc można powiedzieć, że trasa była klimatyzowana.
Xi’An – była stolica Cesarstwa Chińskiego
Xi’an przywitało nas czteropasmową autostradą i widocznymi z daleka wieżowcami. Miasto ma blisko 80 km średnicy i gigantycznym koglem moglem – nowego, ze starym.
Nasz hotel znajduje się prawie w samym centrum miasta – przy murach obronnych. Na szczęście łącze internetowe, które zapewnia, umożliwia edycję tego bloga i mozolny upload zdjęć. W Chinach z internetu korzystają wszyscy i wszędzie – w autobusach, na ulicy, w knajpach… jednak świetnie działa tylko internet wewnętrzny, chiński. Reszta świata jest podłączona wolnymi, albo celowo zwalnianymi łączami i połowa znanych nam stron po prostu nie działa. Dlatego nie możemy nic dodać na nasz profil na FB (jeśli ktoś zna sprawdzony sposób jakimś serwerkiem proxy – napiszcie proszę w komentarzu. Próbowałem kilku sposobów – bez rezultatu, a szukanie innych jest utrudnione, bo większość wyszukiwarek też nie działa. Wujek G..le jest tutaj kompletnie wyłączony.
Do miasta wjechaliśmy wczoraj po południu. Niestety znowu przywitał nas upał – blisko 45 stopni.
Wieczorem jednak upał zelżał i poszliśmy w miasto. Oj jest na co popatrzeć. Wieża Dzwonów otoczona przez tłum roześmianych ludzi dostroił nas do atmosfery miasta – jest niesamowita.
W powietrzu wiele latawców, na murze „cesarz”, gdzie się odwrócę – coś ciekawego się dzieje.
Największą atrakcją był przejazd tuk-tukiem. Kierowca jechał pod prąd, albo w poprzek ruchliwych arterii, w ogóle nie zwalniając i trąbiąc wściekle. Naprawdę czasem zamykaliśmy oczy ze strachu.
Na koniec wycieczki po mieście weszliśmy na mury obronne i obejrzeliśmy fragment widowiskowego przedstawienia, pełnego rycerzy, głośnej muzyki, świateł i wyświetlanych na murze animacji.
Terakotowa Armia – 8 cud świata
Terakotowa armia znajduje się ok 40 km od centrum Xi’an. Obecnie jest to gigantyczny kompleks obejmujący cztery olbrzymie hale pokrywające miejsca w których odkopano terakotowe oddziały. W jednej z hal wciąż trwają prace archeologiczne.
Kompleks zawiera także wielkie muzeum (klimatyzowane, więc sporo odwiedzających w nim odpoczywa) oraz dziesiątki sklepów, restauracji i innych miejsc, gdzie można dodatkowo zwiększyć i tak już spore koszty.
Dzikie tłumy odwiedzających, mocno psują efekt jaki wywołuje to miejsce. Ogrom wykonanej wieki temu pracy, od razu przecież pogrzebanej razem ze zmarłym władcą – wbija w ziemię, ale nie ma sekundy czasu, żeby w spokoju przemyśleć sobie cokolwiek, bo bez przerwy jest się popychanym, deptanym, szturchanym i często również fotografowanym – w końcu biały w Chinach to wciąż kosmita.
Pekin – przyszłość już tu jest
Dotarliśmy do Pekinu. Niewyobrażalnie wielkiego miasta, liczącego ponad 20 mln mieszkańców.
Rano wyruszyliśmy z Tianjin, miasta położonego nad Morzem Żółtym, oddalonego od Pekinu o ok 120 km. Podróż zajęła nam lekko ponad 2 godziny. Miasta połączone są trzema autostradami idącymi prawie równolegle, ale mimo to nie dało się uniknąć korków.
Po dotarciu do hotelu w Pekinie, postanowiliśmy sprawdzić jaki czas zajmie nam podróż z powrotem do Tianjin z pomocą chińskiej państwowej kolei. Wsiedliśmy do metra, którego stacja jest nieopodal hotelu i pojechaliśmy na dworzec kolejowy.
Dworzec jest połączony z odpowiednią stacją metra. Nie trzeba wychodzić z budynku po dojechaniu. Ciekawą sprawą jest kontrola pasażerów, wszystkie bagaże są prześwietlane, każdy przechodzi przez bramki wykrywające podejrzane przedmioty. Cały falujący tłum ludzi podlega kontroli i nie powoduje to właściwie żadnych opóźnień!
Sam budynek dworca, posiadający kilka poziomów, kilkanaście peronów, stację metra itd, itp. wbija w ziemię rozmiarami, rozmachem, organizacją ruchu pociągów i samych pasażerów. Nasze najlepsze lotnisko wygląda śmiesznie w zestawieniu z tym kolosem.
Po zakupie biletów udaliśmy się do bramek, gdzie bilety są sprawdzane i pasażerowie wpuszczani są na konkretny peron. Nie da się wsiąść do nieodpowiedniego pociągu. My jako obcokrajowcy zostaliśmy wpuszczeni jako pierwsi .
Wewnątrz jest czysto i schludnie. Obsługa – same młode dziewczyny prezentuje się elegancko i bardzo atrakcyjnie.
Podróż rozpoczęła się dokładnie o wyznaczonej godzinie. Pociąg ruszył delikatnie i niesamowicie cicho, po czym jadąc po torach bez dylatacji, (nie ma charakterystycznych stuków znanych z naszych kolei) położonych w całości na pylonach (na całej trasie 120 km) rozpędził się do prawie 300 km/h.
Podróż trwała 26 minut. Szkoda, że tak krótko, dobrze, że dosłownie za 15 minut mieliśmy pociąg z powrotem do Pekinu.
Na dworcu w Pekinie zobaczyliśmy jak często przyjeżdżają pociągi z Tianjin (to tablica na peronie na który docierają – dlatego są tylko z jednego miasta).
Jutro idziemy zwiedzać Pekin – już tradycyjnie – pieszo.
Zakazane Miasto
Zakazane Miasto to miejsce o którym słyszał chyba każdy, chociaż zapewne nie każdy wie z czym to się je. Zakazane Miasto to dawny pałac cesarski w Pekinie, położony obok Placu Tian’anmen, z bram którego Mao Zedong ogłosił powstanie Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 roku.
Do Zakazanego Miasta ruszyliśmy o 8 rano metrem i już po 45 minutach byliśmy na miejscu. Falujący tłum ludzi walił na plac Tian’anmen z każdego kierunku. Oczywiście każdy wchodzący podlega pełnej kontroli, z prześwietleniem bagażu i często dość dokładnym „wymacaniem” przez sprawdzających policjantów włącznie.
Na placu zrobiliśmy sobie grupową fotkę i pognaliśmy „z prądem” ludzkiej rzeki do Cesarskiej rezydencji.
Zakazane Miasto odwiedza dziennie prawie 80 tys ludzi. Rezydencja jest jednak tak olbrzymia, że można się stosunkowo swobodnie po niej poruszać. Wszędzie widać sporo policji i wojska, są nawet opancerzone samochody.
Rezydencja liczy podobno 9999 pomieszczeń, ocieka przepychem i przytłacza rozmachem. Przewodnicy dwoją się i troją opowiadając historię każdej rzeźby i każdego budynku. Nam udało się ją zwiedzić w dwie i pół godziny – bardzo pobieżnie i w pośpiechu, co pozostawiło pewien niedosyt, ale to chyba dobrze – wrócimy tu jeszcze,
Yiheyuan – Pałac Letni Pekin
Yiheyuan to nasz drugi cel na dzisiaj. Jest to letnia rezydencja cesarzy z dynastii Qing, będąca naszym zdaniem miejscem bardziej atrakcyjnym od Zakazanego Miasta, chociażby z powodu wspaniałej roślinności i wielkiego sztucznego jeziora (o powierzchni ponad 2 km² po środku, zapewniającego swoisty mikroklimat i lekko niższą temperaturę w upalne dni. Yiheyuan oznacza Ogród Pielęgnowania Harmonii. Naprawdę piękne miejsce.
Wielki Mur Jinshanling
Opuściliśmy Pekin i dotarliśmy do oddalonego o ok. 130 km Jinshanling. Jest to miejsce w którym Wielki mur jest pięknie położony na szczytach gór, oryginalny w blisko 80% i natężenie ruchu turystycznego jest jak na Chiny znikome.
Na mur, który położony jest w tym miejscu dość wysoko można wjechać kolejką linową lub wejść pieszo. My wybraliśmy pierwszą opcję, co było wyborem błędnym. Wagoniki są małe, strasznie wolne i czuliśmy się w nich jak kurczaki na rożnie przez trwające wieczność 17 minut. Z powrotem na szczęście poszliśmy pieszo.
Wielki Mur jest naprawdę WIELKI, trudno nazwać to dzieło inaczej. Nie potrafię sobie wyobrazić jak wiele trudu musiało kosztować jego zbudowanie i jak ciężko musiało być potem utrzymać tam wojskową obsadę. Chodząc po nim naprawdę czuje się ciężar jego historii. Brzmi to pewnie patetycznie, ale staram się takich sformułowań nie nadużywać, szczególnie w stosunku do dzieł rąk ludzkich. Mur jednak naprawdę powala. Dodatkowym atutem była lokalizacja i pora dnia, która pozwoliła naszej grupie cieszyć się budowlą właściwie we własnym gronie.