Miska olejowa, jak dobrze wiecie, jest dość istotnym elementem silnika. Wydawałoby się pewnie też, że stosunkowo trudnym do zastąpienia. Jednak kiedy presja jest odpowiednio duża, np w górach Tien-Shan, da się coś wykombinować. Zobaczcie sami.
Cała rzecz działa się w sierpniu 2016 roku, podczas naszej przeprawy przez góry Tien Shan w Kirgistanie. Podczas przejazdu przez kamienistą rzekę, jadący z nami Freelander ześlizgnął się z kamienia. Niby nic groźnego, jednak uszkodzeniu uległa miska olejowa.
Jak się okazało, osłona tejże miski , jest w tym samochodzie z plastiku, więc w sumie nie jest specjalnie przydatna. Do tego zamocowana jest w taki sposób, że najprościej było ją… wyciąć. Na szczęście mieliśmy ze sobą szlifierkę kątową i przetwornicę.
Vampir w osłonie szlifierza zabrał się do wycinania – jak coś trzeba wyciąć lub urwać – zawsze można na niego liczyć, także szybko mu poszło. Osłonę spisaliśmy na straty.
Kolejny etap, to wyjęcie miski. Wtedy jeszcze liczyliśmy na to, że uda nam się jakoś ją zregenerować. Niestety nie nadawała się do naprawy, przynajmniej środkami, jakimi dysponowaliśmy.
Właścicielka pojazdu było mocno zmartwiona tym obrotem sprawy, zresztą cała grupa. Holowanie auta przez góry, nędzną drogą, na wysokości ponad 3000 m. to nie lada wyzwanie. Ta wysokość, jest o tyle istotna, że samochody odczuwalnie słabną w rzadszym powietrzu.
Burza mózgów jaka się wtedy odbyła dała efekty. Najpierw znaleźliśmy wśród wyprawowego szpeju coś, co nadawało się na bazę do nowej miski – osłonę kuchenki.
Docięliśmy osłonę na kształt odpowiadający blokowi silnika i nawierciliśmy otwory montażowe.
Następnie przyszedł czas na pogłębienie tejże blachy, w końcu trzeba zrobić miejsce na smoka ssącego olej. No cóż – otworek i pogłębienie z puszki rybnej da radę.
Efekt końcowy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. W końcu plan był taki, żeby dojechać do najbliższego warsztatu. Jednak miska okazała się na tyle doskonała, że samochód dokończył na niej wyprawę i dojechał do Polski. Prawie 6 tys. km!