Zdarza się, że gdzieś pośrodku niczego, z jakiegoś niemożliwego do wyobrażenia sobie powodu, nagle okazuje się, że mamy dziurę w chłodnicy.
Naszej ekipie zdarzyło się to ostatnio podczas przedzierania się przez tajgę w północnej Karelii. W jednym z samochodów okazało się, że chłodnica cieknie – dziura prawdopodobnie powstała od jakiegoś wrednego badyla, który postanowił się zemścić za łamanie kołami tysięcy jego braci. Tyle na wstępie, a teraz do rzeczy:
Chłodnicę wyjmujemy z samochodu (w razie gdybyście nie mieli płynu – zalewamy na koniec układ czymkolwiek, nawet wodą z rzeki) więc o to się nie martwimy. Chłodnicę trzeba naciąć aż do miejsca wycieku. Tej akurat nie było szkoda, swoje już przeszła, co doskonale widać na zdjęciach.
Po nacięciu chłodnicy, które robimy flexem, jeśli go mamy (każdy chyba powinien mieć na dłuższej wyprawie akumulatorowy najlepiej). Kombinerkami odrywamy lamelki.
Odrywamy tak długo, aż dojdziemy do końca nacięcia – czyli tam gdzie ciekło. Potem zaginamy końcówki tych oderwanych lamelek, najlepiej ze trzy razy i dobrze zagniatamy.
Dosyć pracochłonna zabawa, ale daje duże szanse powodzenia. Następnie chłodnicę montujemy, zalewamy płynem, wodą i zasuwamy do cywilizacji, gdzie chłodnicę wymieniamy na całą. Może być od Gazeli (rosyjskiego dostawczaka) – taką nam kiedyś założyli w Rosji do Patrola i do domu dojechał.
I już. Powodzenia! Życzę Wam, żebyście nie musieli tego nigdy praktykować.